Wielka sobota, właśnie parę dni temu przyjechała do mnie rodzinka i miałem zająć się rozerwaniem części rodziny z mojego przedziału wiekowego. Obowiązkowym puktem w poznawaniu miasta/whatever było pójście na trening. Tutaj pierwsza niespodzianka > Senseia nie będzie, ktoś, więc musi trening poprowadzić. Padło na mnie i na [KoP]`a...
Słońce właśnie zaczeło wspinać się po szczebelkach drabinek w sali gimnastycznej, na dworze było dość ciepło. Lekki podmuch wiatru zerwał parę kwiatów z Wiśni znajdującej się przed naszym Dojo (ta zajebisty ogródek w stylu Japońskim, tak samo realny jak ta wyimaginowana Wiśnia kwitnąca w środku kwietnia :]).
Miałem poprowadzić cześć treningu poświęconą zgłebianiu kata (jak na moje umiejętności to chyba dość płytkiemu), w sumie nie byłoby to takie trudne gdyby nie stres. Tutaj pierwszy błąd > zapomniałem wypluć gumy i jako prowadzący w przerwach między opisywaniem poszczególnych ruchów w danym kata, a jego wykonywanie pożuwałem sobie od czasu do czasu (tak wiem świnia, ze mnie, pod koniec treningu prawie chciałem harakiri popełnić

). Część rodzinny, którą na trening ściągnołęm przysiadła sobie spokojnie na ławce w rogu sali... Zaczoł się trening, najpierw rozgrzewka (ktoś inny ją zrobił), potem moja kolej... Grupa
Shoden, spokojnie zaczołem wykonywać poszczególne techniki tłumacząc ruchy i wyjaśniając znaczenie niektórych, co prawda samo zadanie okazało się nibywale trunde, nagle zaczołem się stresować, mięśnie zaczeły się dość szybko męczyć, do tego pamięć momentami zaczeła nawalać, ale jakoś dawałem sobie z tym rade... Nadszedł moment, aby zaprezentować jedną z znamiennych dla naszej szkoły, jednej z najładniej się prezentujących formy -
Ukenagashi, tutaj po uprzednim wprowadzeniu ogółu w temat, doszło do prezentacji. Wszyscy w pełni skupieni, zogniskowali wzrosk na mojej osobie. Dla tych, którzy zielonego pojęcie o formie powyższej nie mają powiem tylko, żę jest to wstanie z seiza, połaczone z zejściem z lini ataku, równoczesnym blokiem, bądź wybiciem miecza przeciwnika i zakończenie cięciem (coś między kiri, a kesa), no prócz tego piękne
chiburi nad prawe kolano... Otóż wszystko idzię pięknie, do momentu, włączenia lewej ręki przy końcowej fazie cięcia, jakimś cudem nie trafiłem w rękojeść, a jeśli nawet trafiłem to zamiast miecz wychamować jeszcze bardziej przyśpieszyłem opadanie kissaki w strone podłogi... Tak w tym oto momencie pierdolnołem mieczem o ziemie, byłem zaskoczony tym niezmiernie, jeszcze bardziej zaskoczył mnie fakt iż jeden ze współćwiczących wybułch gromkim śmiechem (za co później długo przepraszał - chociaż w sumie nie musiał, bo jak sądze należało mi się). Rodzina była całkiem mile rozbawiona całym incydentem, a prócz skrzywionego
kissaki, ucierpiała jeszcze tylko moja duma i jak mniemam mniemanie o mnie u paru współćwiczących (zajebisty ze mnie prowadzący, nie dość, że na jedeynym treningu jaki prowadziłem żułem sobie gumę, to jeszcze pierdolnołem mieczem o podłoge

). Jakoś nie odczuwam potrzeby prowadzenia czegokolwiek, czuje się ostatnio bardzo dobrze jako zwykły szry ćwiczący, a jedyną rzeczą jaką pragne to mieć idealnie proste
kissaki :]